Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że zaproszenie do projektu, którego celem jest przypomnienie, przedstawienie Jana Suchowiaka i jego twórczości, przyjąłem z radością i bez cienia wątpliwości. Szkic, który tutaj rysuję, skażony jest subiektywnym spojrzeniem malarza ściennego z rodowodem graffiti i próżno poniżej szukać naukowego obiektywizmu.
Im dłużej zastanawiam się nad fenomenem Jana Suchowiaka i jego najbardziej okazałego, zachowanego do dzisiaj dzieła, muralu Miraculum, tym bardziej wyostrza mi się kontur, którym chciałbym nakreślić ramy niniejszego tekstu.
Po pierwsze, nie da się ukryć, że w przypadku Suchowiaka mamy do czynienia z „porządną robotą”, rzeczowym podejściem do tematu sztuki użytkowej, w tym do malarstwa ściennego. Dbałość o kompozycję, syntetyczne ujęcie danego zagadnienia, biegła znajomość projektowego abecadła – to ewidentne cechy warsztatu Jana Suchowiaka. Po drugie, mural Miraculum jest swoistym symbolem, jedną z ostatnich namacalnych pozostałości miejskiego krajobrazu minionej epoki. Gdy dołączymy do tego naturalną ludzką tęsknotę za latami młodości, to widać, że malowidło ścienne stanowi swego rodzaj nośnik sentymentalnych znaczeń. Jest to zapis czytelny przede wszystkim dla pokoleń pamiętających intensywny kolor Damy w kapeluszu na tle wszechogarniającej szarości, która dominowała w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Po raz pierwszy mural przy ulicy Worcella odkryłem kilkanaście lat temu, zaraz po przyjeździe do Krakowa. Moim pierwszym traktem w grodzie była trasa między Dworcem Głównym PKP (Galerią Krakowską) a placem Matejki. Doświadczenie malowania graffiti oraz potrzeba zbaczania z utartych szlaków dość szybko doprowadziły mnie przed monumentalną kompozycję Suchowiaka. Pomimo wypłowiałych kolorów mural zrobił na mnie duże wrażenie. Skala malowidła, rzęsy i pomadki plus typograficzny kunszt – to elementy kompozycji, wobec których nie mogłem przejść obojętnie. Anonimowość dzieła i jego wydźwięk reklamowy stanowiły kolejne czynniki, które pozostawiły trwały ślad w kartograficznym rozpoznaniu terenu.

Na nazwisko autora malowidła – Jana Suchowiaka – natrafiłem przed kilkoma laty przy okazji próby odnowienia muralu przez Artura Wabika. Pamiętam, że zaciekawiła i zaintrygowała mnie ta wiadomość. Wtedy także zapoznałem się z sylwetką artysty. Z dzisiejszej perspektywy na dwie sprawy chciałbym zwrócić uwagę. Jan Suchowiak należał do pokolenia moich dziadków, a jego najbardziej płodny okres, przynajmniej ten związany z reklamą i muralami, przypadł na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XX wieku. Obecna popularność murali oraz niektórych form sztuki ulicznej zapoczątkowana została w Polsce w połowie lat dziewięćdziesiątych minionego wieku przez pokolenie ówczesnych nastolatków, które nie miało bezpośredniego kontaktu z twórcami malarstwa reklamowego PRL. Często ledwie widoczne fragmenty tych reklam dla mojego pokolenia, zafascynowanego nowojorskim graffiti, wydawać się mogły przedpotopowymi pozostałościami minionej cywilizacji. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Zabrakło pokolenia „pomiędzy” – pomiędzy dziadkami a wnukami. Lata osiemdziesiąte to zresztą osobny rozdział w polskiej kulturze. Ta schyłkowa dekada – potraktowana jako zagubione ogniwo między twórcami sztuki w przestrzeni publicznej lat siedemdziesiątych a dojrzewającymi na amerykańskiej popkulturze artystami tworzącymi dzisiejsze murale – może rzucić nowe światło na kontekst, który tutaj szkicuję.
W 2010 roku podczas Lubelskiego Festiwalu Graffiti miałem przyjemność malować ścianę na Domu Kultury LSM. Bardzo dobrze pamiętam zarówno swoje, jak i pozostałych uczestników festiwalu zaskoczenie, kiedy dyrektor placówki pokazał nam katalog z Lubelskich Spotkań Plastycznych. Publikacja, wydana w 1976 roku, zawiera reprodukcje nieistniejących już murali, o których nie mieliśmy pojęcia. Jakość tych prac była zdumiewająca. Okazało się, że próbowaliśmy wyważyć drzwi, które zostały otwarte dwa pokolenia wcześniej. To właśnie z tej perspektywy moje spotkanie z Janem Suchowiakiem jest spotkaniem pomiędzy pokoleniami… a właściwe jest tęsknotą za takim spotkaniem. Kiedy okazało się, że moje pokolenie – „pokolenie graficiarzy” – zaczęło zdobywać doświadczenie malarskie, budować warsztat, nie rzadko wykorzystując akademickie praktyki, naturalną koleją rzeczy było odkrycie pozostałości malarstwa reklamowego PRL i zachwyt nad tym zjawiskiem. Rzecz w tym, że kiedy zacząłem odnajdywać więź ze sztuką użytkową, projektową, w tym z malarstwem reklamowym doby PRL, to okazało się, że nasze pokolenia się rozeszły. Zabrakło dekady. Stąd, między innymi, okraszona sentymentem chęć utrwalenia wyjątkowego zjawiska – malarstwa reklamowego czasu pustych półek i reglamentowanych towarów.
Pod koniec 2021 roku Irma Pawelska zaprosiła mnie do inicjatywy upamiętniającej twórczość Jana Suchowiaka, jednocześnie załączając projekty jego murali i opakowań kosmetyków. Te niewielkich formatów (10 × 10 cm) kartoniki urzekły mnie swoją prostotą. Wykonane na tekturze – podłożu, które przy projektowaniu ścian także cenię sobie wysoko. Namalowane temperą, zakomponowane w obrębie kwadratu. Formy zwięzłe, syntetyczne, trafione w kolor. W kilku z tych prac od razu dostrzegłem „gotowce” – projekty, których forma umożliwia przeniesienie ich na monumentalną skalę.
Początkowe rozmowy o odwzorowaniu muralu Miraculum w innej lokalizacji zaczęły przynosić kolejne argumenty, aby jednak porzucić tę inicjatywę. Od połowy 2020 roku w Krakowie obowiązuje ustawa krajobrazowa, która dość restrykcyjnie określa możliwości realizacji malarstwa reklamowego, a takim przecież byłby odnowiony mural Miraculum. Znalezienie w Krakowie ściany o podobnych proporcjach i z dobrą ekspozycją, która mogłaby służyć idei niniejszego projektu, spaliło na panewce. Podjęliśmy także próby zakomponowania wybranych – najbardziej czytelnych – elementów kompozycji malowidła z ulicy Worcella. Po usunięciu nazwy Miraculum oraz zmianie kolorystyki próby dopasowania Damy w kapeluszu do elewacji na ulicy Lea były, w mojej opinii, niezadowalające.
Brak możliwości odnowienia malowidła w pierwotnym miejscu postawił nas przed niełatwym wyborem: spróbować przenieść elementy pracy, dostosowując je do nowej lokalizacji, lub wybrać jeden z projektów Jana Suchowiaka, nadając nowy kontekst nie tylko w przestrzeni miasta, ale także samej idei upamiętnienia. Wydaję mi się, że upamiętnienie Jana Suchowiaka, w tym również muralu Miraculum, za pomocą nowej realizacji jego autorstwa, która równie śmiało, co trafnie wpisuje się w nową przestrzeń – budynek WKiRDS przy ulicy Lea – jest lepszym rozwiązaniem. Moje doświadczenia z malarstwem ściennym w sposób oczywisty wskazują na efemeryczność tej praktyki. Od co najmniej dekady pojawiają się opinie, że współczesne formy sztuki ulicznej należy utrwalać, konserwować. Osobiście nie widzę takiej potrzeby, może poza jedną, która przejawia się w coraz częstszych transferach prac do muzealnych i prywatnych kolekcji. Mam nadzieję, że mural wraz z wystawą oraz niniejszą publikacją nie będą li tylko pomnikiem czy przyczynkiem do spoglądania wstecz, ale staną się także wskazówką oraz inspiracją do tego, aby spojrzeć na otaczającą nas przestrzeń na nowo i zadać sobie ponownie pytanie: do kogo ona należy?